Długi weekend czerwcowy na Warmii
On
Już kiedyś wspominałam, że Warmii nigdy dość, więc wiesz, że lubię i chętnie wracam. Długi weekend okazał się kolejną szansą na spędzenie kilku dni w przemiłych okolicznościach przyrody oraz w doborowym towarzystwie przyjaciół, którzy po raz kolejny nas tam zaprosili. Nie sposób odmówić 🙂
Dla mnie kolejna wyprawa w to samo miejsce to wyzwanie jeśli chodzi o robienie zdjęć. Bo ile można fotografować te same plenery? Muszę przyznać, że robi się coraz trudniej. Ale nie narzekam, próbuję znaleźć sposób, żeby mimo wszystko coś nowego uczynić. Tym razem zabrałam ze sobą obiektyw 85 mm, który bardzo rzadko mi towarzyszy na wyjazdach. Przede wszystkim z powodu ogromnego ciężaru, ale też dlatego, że lubię być blisko, kiedy robię zdjęcia dzieciom. Zrobiłam jednak wyjątek i udało mi się zrobić kilka fajnych zdjęć w trochę innym klimacie niż zwykle. Uchwyciłam swobodną zabawę dzieci (nie tylko własnych!), bez pozowania i świadomości, że fotografka w tym czasie poluje na idealny moment 🙂
Żeby jednak nie było zbyt pięknie, zorientowałam się, że w szale pakowania zapomniałam wrzucić do torby mój ukochany filtr polaryzacyjny do tego obiektywu, więc możliwości miałam ograniczone. Zdjęcia znad jeziora nie wyszły takie, jakbym chciała. Nawet jeśli zadbałam o moment i kadr, to odbicia na wodzie psuły wszystko. No chyba, że ktoś lubi. Ja najczęściej nie. Więc mimo że zrobiłam parę zdjęć dłuższym obiektywem nad wodą, to nie sądzę, żeby warto było je pokazywać. No może poza tym jednym, które broni się czym innym.
Przejdę płynnie do lepszej części zrobionej ukochaną pięćdziesiątką z filtrem polaryzacyjnym. Choć woda tego dnia była z pozoru mało fotogeniczna, bo brązowa, ostateczny efekt bardzo mi się spodobał. Dzięki temu, że użyłam filtra, woda jest przezroczysta i nawet w tym dziwnym kolorze wygląda ciekawie. Przy okazji zrobiłam zdjęcia inne niż podczas poprzednich wyjazdów, bo do jeziora w takim kolorze chyba jeszcze nie mieliśmy okazji wejść.
Punktem obowiązkowym naszych warmińskich wypraw jest wizyta w gospodarstwie Brewilla. Tutaj nie udało mi się złapać zbyt wiele nowości, bo było jak zawsze ekscytująco i sympatycznie, a to wszystko już uwieczniłam wcześniej. Dzieciakom udało się złapać sześć karasi, potrzymać kurę i zobaczyć jednodniowe kurczaczki, które wbrew oczekiwaniom były czarne, a nie żółte. Szok!
Na koniec zostawiłam krótką sesję na tarasie. Coś podobnego mamy już w albumie, ale światło w tym miejscu jest zawsze tak zachwycające, że skusiłam się na powtórkę. Dla urozmaicenia wprowadziłam rekwizyty często używane podczas tego wyjazdu. Żeby nie były to typowo pozowane zdjęcia, poprosiłam dzieci o trochę ruchu, dzięki czemu przynajmniej część zdjęć wyszła dość naturalnie. O kolorze nieba z filtrem chyba nie muszę już wspominać 🙂
I to by było na tyle.
W.